#1 Jestem na NIE, czyli wypróbowałam i nie polubiłam
Witajcie:)
Dzisiejszy post będzie dotyczył kosmetyków, które używałam w ostatnim czasie, ale ich nie polubiłam. Jedne używałam krócej, a inne dłużej, ale z takim samym efektem. W moim przypadku te kosmetyki niestety nie sprawdziły się i nie sięgnę po nie w przyszłości. Nie oznacza to, że wszystkie są złe, ale po prostu nie dla mnie :). W przyszłości chciałabym kontynuować wpisy na temat kosmetyków, których nie polubiłam, ale i takich, które polubiłam bardzo. Oczywiście nie będę pisać o kosmetykach, które przetestowałam i przedstawiałam już swoją opinię na ich temat. Będą to nowe kosmetyki, ale nie tylko. Będą też takie, o których już pisałam, ale były "świeżo" kupione i nieprzetestowane. Dziś będzie o pięciu kosmetykach, którym mówię NIE.
Eyeliner FLORMAR kupiłam tydzień temu. Poprosiłam ekspedientkę, aby poleciła mi eyeliner, który jest trwały, nie rozciera się i dobrze pigmentuje. Zaznaczyłam, że zależy mi na jakości, więc byłam w stanie zapłacić nawet trochę więcej. Ten kosztował niewiele, bo 10, 50 zł, ale pani zapewniała mnie, że jest bardzo dobry i na pewno będę zadowolona. Na początku tak było, bo ma zakończenie w formie pisaka. Dzięki temu bardzo łatwo możemy narysować kreskę. To na tyle jeżeli chodzi o plusy, bo eyeliner Flormar niestety nie jest dobrym kosmetykiem. Kruszy się i odpada już przy rysowaniu kreski. Zostają prześwity i z narysowaniem grubej kreski na oku męczę się nawet 17 minut. Dosłownie męczę się, bo przez większość czasu uzupełniam miejsca, gdzie eyeliner zdążył już odpaść. Jak już w końcu uda mi się narysować kreskę to pojawia się inny problem- trwałość, a właściwie jej brak. Po godzinie już są nowe prześwity. Czasem zdarza się przetrzeć oko w ciągu dnia itp., a w tym wypadku to nie przejdzie. Jak tylko dotkniemy kreski lub zdarzy nam się przetrzeć oko to niestety kreski już nie mamy. W tym momencie mamy oko pomazane czarnym tuszem. Naprawdę dawno nie miałam tak beznadziejnego eyelinera i jestem mega rozczarowana. Wszystkie zapewnienia i obietnice ekspedientki były raczej rzucone na wiatr. Stanowczo nie polecam zakupu eyelinera Flormar.
Następny w kolejce jest peeling do ciała FARMONA SWEET SECRET
o zapachu migdałów i słodkich trufli. Pierwszy raz jestem niezadowolona
z kosmetyku tej firmy, bo ogólnie bardzo lubię firmę Farmona, a peelingi i scruby z linii Sweet Secret uwielbiam za skuteczność i piękne zapachy. Testowałam już wszystkie z tej serii i ostatnio skusiłam się na zakup tego peelingu, bo jeszcze go nie miałam. Peeling pachnie pięknie i słodko, co jest charakterystyczne dla kosmetyków Sweet Secret. W tym przypadku jestem na nie, bo zupełnie nie odpowiada mi konsystencja peelingu. Jest bardzo galaretowata, śliska i zawiera mało drobinek peelingujących. Zapach jest cudowny, ale podczas mycia nie mogę znieść tej galaretowatej konsystencji, która dla mnie jest bardzo nieprzyjemna w dotyku. Kosmetyk sam w sobie nie jest zły, ale jego konsystencja zupełnie mi nie leży. Ten peeling nie jest dla mnie, ale na pewno wrócę do scrubu o zapachu wanilii i daktyli z tej samej serii.
Do kosmetyków, które nie spełniły moich oczekiwań zalicza się również kawiorowy peeling do twarzy CLARENA. Peeling otrzymałam w marcowym GlossyBox i bardzo się ucieszyłam, że będę mogła go wypróbować. Peeling ma wiele drobinek złuszczających i bardzo przyjemnie pachnie, ale jak dla mnie trochę zbyt intensywnie. Na początku użytkowania peelingu byłam zadowolona, bo moja skóra była gładka i oczyszczona. Jednak to było tylko na początku, bo potem peeling przysporzył mi samych problemów. Używałam go dwa razy w tygodniu.
Po ponad dwóch tygodniach używania peelingu, moja cera była w fatalnej kondycji. Zaczęły masowo pojawiać się wypryski. Pory były powiększone, a cera szara i zmęczona. Od razu wiedziałam, że to sprawka peelingu, bo nie zmieniałam innych kosmetyków do pielęgnacji twarzy. Odstawiłam peeling i zaczęłam wyprowadzać moją cerę na prostą. Wróciłam do mojego ulubionego peelingu Iwostin i zrobiłam kurację serum, które nakładałam dwa razy dziennie. Na szczęście jest już w miarę ok i moja cera jest już w lepszej kondycji.
Jeszcze chwila i będzie dobrze. Do kawiorowego peelingu Clarena zraziłam się na dobre.
Czwarty na liście jest balsam LIRENE Golden Charm magia złota na skórze. Ten kosmetyk również otrzymałam od Glossy w styczniu. Chciałam zakupić pełnowymiarowy produkt, ale Glossy uprzedziło mnie i wysłało próbkę balsamu o pojemności 75 ml. Z perspektywy czasu patrząc, cieszę się, że nie kupiłam pełnowymiarowego balsamu. Producent informuje nas, że balsam zawiera drobinki złota, które połyskują na skórze. Zawiera również złote algi, które mają nawilżać oraz ujędrniający hialuronian i nawilżający olej z jojoby. Moim zdaniem obietnice producenta są bez pokrycia. Drobinki złota znikają po rozsmarowaniu balsamu na ciele. Nawet w słońcu ciężko zobaczyć obiecany blask. Pachnie zbyt intensywnie, tak jakbym użyła perfum. Nie lubię takich balsamów. Ponadto właściwości ujędrniające i nawilżające są żadne. Moja skóra po nałożeniu balsamu jest taka sama jak przed. Jedyna różnica jest taka, że skóra intensywnie pachnie. Balsamu z reguły używam po to, aby nawilżyć, odżywić i ujędrnić skórę, a nie po to, żeby ją wyperfumować. Balsam Lirene Golden Charm zdecydowanie nie jest dla mnie i cieszę się, że go nie kupiłam. Po raz kolejny zawiodłam się na firmie Lirene i na pewno będę rzadziej sięgać po kosmetyki tej marki.
Ostatnim bohaterem mojej listy jest krem do ciała MITCHELL AND PEACH, który także otrzymałam od Glossy. Balsam jest bardzo drogi, bo za 180 ml musimy zapłacić ok. 180 zł i sama na pewno bym go nie kupiła. Cieszę się, że dzięki Glossy mam możliwość przetestowania kosmetyków z wyższej półki. Kosmetyk wzbogacony jest w poddawane destylacji parowej olejki kwiatowe. Niestety krem nie przypadł mi do gustu, mimo rewelacyjnych właściwości nawilżających. Jeżeli chodzi o skuteczność kosmetyku to rzeczywiście sprawuje się bardzo dobrze i nie mogę mieć do tego zastrzeżeń. Jednak skoro trafił na listę to musi być jakieś "ale" i jest. Krem niezwykle śmierdzi. Z trudem nabalsamowałam sobie nogi. Jestem osobą, która jest niezwykle czuła na zapachy. Śmieję się, że całe życie mam jak kobieta w ciąży, bo tak samo reaguję nawet na najmniejszy brzydki zapach. Musiałam zatkać nos, żeby go użyć, bo jednak chciałam zobaczyć czy jest skuteczny. Już po pierwszym użyciu widać różnicę. Skóra jest gładka i nawilżona, ale dla mnie jego zapach jest nie do zniesienia. Po jakimś czasie od wsmarowania kremu, jego zapach ulatnia się i nie jest już tak intensywny. Jednak skóra nadal nieprzyjemnie pachnie. Mimo szczerych chęci nie mogłam go używać i oddałam go mamie. Moim zdaniem krem Mitchell and Peach to skuteczny kosmetyk. Nie polubiłam go ze względu na bardzo brzydki zapach i wolałabym więcej go nie poczuć ;D.
To już koniec listy kosmetyków, którym mówię NIE.
Używałyście któryś z powyższych kosmetyków? Jakie są Wasze wrażenia?:)
Nie miałam żadnego z tych kosmetyków, ale z tego co napisałaś to wnioskuję, że ten eyeliner to straszny bubel. Szkoda, że peeling z Farmony się nie sprawdził. Oni mają ogólnie fajne kosmetyki :).
OdpowiedzUsuńDobrze to ujęłaś "bubel" :) Idealnie pasuje do niego to słowo. Ja bardzo lubię firmę Farmona i pewnie komu innemu ten peeling przypadnie do gustu, ja po prostu nie lubię takiej konsystencji, a inne z tej serii na szczęście są ok :)
UsuńOsobiście nie lubię eyelinera w pisaku, lepiej w moim przypadku sprawdzają się w płynie z pędzelkiem lub w żelu, jasne wymaga to większej precyzji niż pisak ale warto. Polecam eyeliner essences liquid link (żeby nie był wodoodporny, bo ten wodoodporny sie kruszy),. reszty produktów nie kupię. Też lubię kosmetyki farmony :)
OdpowiedzUsuń